Dziura w ścianie
Z Anną Nawrot i Janem Gryką rozmawia Magdalena Ujma
Magdalena Ujma: Pierwsze pytanie dotyczy początku Galerii Białej. Czy już wtedy wiedzieliście, co chcecie robić, jaka ma być galeria?
Anna Nawrot: Na samym początku wydawało nam się, że skupimy uwagę na debiutach artystycznych naszego pokolenia, a jednocześnie zajmiemy się wystawami problemowymi, zbiorowymi. Jakie były te wystawy zbiorowe? Wieża Bab – kobieca, ale była też wystawa Obiekt. Jednocześnie pojawiały się pokazy o randze muzealnej. Prawie na samym początku udało się zorganizować wystawę ze zbiorów Muzeum Sztuki w Łodzi. Ale czas wszystko zweryfikował, bo potem pojawiło się bardzo młode środowisko lubelskie, tacy artyści, których uznaliśmy za niekonwencjonalnych, poszukujących. Prawdopodobnie nie da się prowadzić galerii pokoleniowej, bo staje się zachowawcza. A Biała pozostaje galerią żywą, reagującą na zmiany w sztuce.
Magdalena Ujma: Jednym słowem, miała to być galeria służąca waszym potrzebom. A z tych debiutantów potem mnóstwo ludzi się wykruszyło?
Anna Nawrot: To naturalne. Ci którzy się tutaj urodzili, dobrze zaczynają i natychmiast wyjeżdżają z Lublina. Ty jesteś tego świetnym przykładem. My tu tkwimy na zasadzie maniaków. To jest niezłe miejsce, inteligenckie miasto, bo z dużą kadrą uniwersytecką, tradycje sztuki awangardowej. W końcówce jat osiemdziesiątych w Białej zadebiutowało mnóstwo młodych ludzi, o których potem słuch zaginął. Albo nie wytrzymali presji rodzinnej, albo zupełnie pozmieniali fachy i doszli do wniosku, że sztuka ich nie interesuje.
Jan Gryka: Nie mieli możliwości, żeby się zaczepić w Lublinie. Gdyby zostali, to pewnie by byli dobrymi artystami. Gdyby Lublin dał im okazję pracy, gdyby mieli możliwość zamieszkania tutaj. Ile przez Białą przewinęło się takich osób? Myślę, że kilkadziesiąt
Magdalena Ujma: A może zabrakło im determinacji? Dlaczego wy zostaliście na prowincji?
Anna Nawrot: Prawdę powiedziawszy nie wiedzieliśmy, co zrobić po studiach. Zostaliśmy tutaj, bo Janek pracował na uniwersytecie. Ja też miałam pracę, poza tym na początku mieliśmy naprawdę świetne towarzystwo
Jan Gryka: Pochodzimy z małych miasteczek i Lublin to była metropolia. Ale to miejsce ma swoje plusy, wiele rzeczy na prowincji jest łatwiej zrobić, nazwać, wykreować niż w Warszawie. Powołanie trzydziestej galerii w Warszawie nikogo nie obchodzi, gdy tymczasem powołanie galerii na prowincji zostaje natychmiast zauważone.
Anna Nawrot: Od czasu do czasu trzeba wyjechać, a potem się wraca i potrafi docenić to, co tu jest. W rozmowach z artystami, galernikami narzekamy na Lublin. Okazuje się, że oni mówią to samo o swoich miastach.
Magdalena Ujma: Ale ciągle nie wiem, jak to było na początku Czy to wy Ania i Janek byliście najsilniej zmotywowani do utworzenia galerii? Jaką role grała reszta?
Anna Nawrot: Nie było tak, że powstaje komuna artystyczna. Wyglądało to dość banalnie. Dyrektorka ówczesnego Lubelskiego Domu Kultury zaproponowała mi prowadzenie galerii. Jako instruktorka upowszechniania kultury dostałam etat, pomieszczenie na magazynek. Rzecz podstawowa – przestrzeń galeryjna – nie była wtedy wyłącznie do mojej dyspozycji. Ja się tułałam po tym LDK-u, on się przekształcił potem w Centrum Kultury. Dopiero od czterech lat jestem w dość komfortowej sytuacji, bo mam stałe miejsce, ale za to szczupłe. Oczywiście, mogłam robić wystawy tradycyjne, ale byłam wtedy zbyt nawiedzona, żeby sobie darować taką okazję. Mieliśmy przy tym ogromne szczęście do artystów, bo pierwsza wystawa, w 1985 roku, to była wystawa Leona Tarasewicza, z której główna praca znajduje się teraz w kolekcji Georga Kostakisa.
Jan Gryka: Podłożem galerii była grupa. Dogadywaliśmy się ze Sławkiem Bagińskim, my, Irenka i jeszcze kilka osób. Kiedy Ania podjęła ryzyko prowadzenia galerii, to bodaj przez pierwsze trzy lata robiła tylko wystawy zewnętrzne. My w tym nie uczestniczyliśmy. Robiliśmy wystawy u Andrzeja Mroczka. Ania tak postawiła sprawę, że nie mogliśmy w naszej galerii robić naszych wystaw. Najpierw musimy wykreować galerię jako zjawisko. Rosło napięcie, że my też chcemy, że wszyscy chcą… I wreszcie w 1988 roku urządziliśmy cykl Spotkania w Białej, gdzie co tydzień zmieniały się wystawy naszego środowiska.
Magdalena Ujma: Musieliście mieć niesamowity zapał, przecież to naprawdę duży wysiłek
Jan Gryka: Trafiliśmy intuicyjnie na świetnych artystów. Organizowaliśmy wystawę Beuysa nie dlatego, że to wielki, wybitny artysta, tylko dlatego, że chcieliśmy się czegoś dowiedzieć i czegoś się nauczyć. Dotknąć żywej sztuki. Byliśmy w Łodzi na Konstrukcji w Procesie i natychmiast pojawiło się poczucie, że to trzeba pokazać wszystkim w Lublinie. Stąd ten pomysł i załatwianie przez Anię wystawy Beuysa.
Anna Nawrot: Z ogromnym udziałem Andrzeja Mroczka.
Magdalena Ujma: Ale po Beuysie zrezygnowaliście z wystaw muzealnych
Anna Nawrot: Było z tym coraz gorzej, bo oczekiwania rosły. Z drugiej strony zdarzało nam się organizować trudne wystawy. Mówię o wystawach zagranicznych, które udało nam się urządzić poprzez sympatyczne i odważne kontakty.
Magdalena Ujma: Jest to dziedzina, w której dzisiaj słabiej dajecie sobie radę niż dawniej. Teraz nie pojawiają się już u was zagraniczni artyści.
Anna Nawrot: Parę lat temu łatwiej było zaprosić artystę, wystarczało oficjalne zaproszenie. Mówiąc szczerze te wystawy do nas przyjeżdżały gotowe. Zachodnia strona załatwiała wszystko. Transport i katalogi. Dla tych artystów Polska była atrakcyjna, tania. Tu znajdowali żywe i chłonne środowisko. Pojawiały się tłumy, dyskusje trwały do rana. Co nie oznacza, że teraz w Polsce nie robi się wystaw zagranicznych, wręcz przeciwnie. My jesteśmy bliżej Europy, więc i wymagania rosną. Oni już nie są skłonni przywozić wystawy. W Białej ostatnia wystawa zagraniczna to była wystawa Rudiego van Dijka dwa lata temu. Prawdę powiedziawszy wolimy jednak oddać się artystom z Polski, którzy są biedni i nie wypromowani. To jest dla mnie bardziej ryzykowne i daje więcej energii niż wystawa artystów z zagranicy.
Magdalena Ujma: Ale galeria musi się opierać na wizji tego, co się chce w niej mieć. Przecież trzeba dokonywać wyborów, jednych artystów się zaprasza, innym się dziękuje
Anna Nawrot: To jest wtórne. Artysta liczy się najbardziej. Oczywiście, dokonujemy wyborów, ale nie chciałabym mówić, że ja coś wybieram Może udaje się coś zrobić, bo artyści przyjeżdżają świetnie przygotowani. A po drugie: może to jest duch tego miejsca?
Magdalena Ujma: Czy mieliście przed oczami jakieś konkretne galerie, kiedy zaczynaliście tworzyć Białą?
Anna Nawrot: Na samym początku wpływ galerii Andrzeja Mroczka był bardzo silny.
Jan Gryka: My się wychowywaliśmy na galeriach lat siedemdziesiątych, tam zdobywaliśmy świadomość sztuki. Wszystko, co najciekawsze, działo się właśnie tam.
Magdalena Ujma: Ale wy jesteście już zupełnie inni!
Jan Gryka: Na początku wszyscy patrzyli na plakat Białej i czytali: BWA. Bardzo długo trwało zanim udało się rozróżnić te dwie jakości, dwie galerie, dwa miejsca. Ogólnie rzecz biorąc jest to ta sama konwencja sztuki.
Magdalena Ujma: Mam wrażenie, że galerie BWA zaczęły się zmieniać w latach dziewięćdziesiątych pod wpływem Białej
Anna Nawrot: Był dobry moment, kiedy mieliśmy robić wspólnie wystawę „Z przeszłości do nieskończoności” w roku 1987. Do wystawy nie doszło, a sądzę, że ona mogłaby pomóc w rozróżnieniu naszych galerii. Są zresztą miejsca w Polsce, gdzie galerii pokazujących podobną sztukę jest o wiele więcej. I jakoś odróżniają się od siebie. Nie musimy robić czterech wystaw miesięcznie, jak Mroczek, więc może jesteśmy bardziej wyraźni. Ale mamy też chyba więcej trudności, bo ciągle borykamy się z kompletnym chaosem finansowym. Nie mamy stałych dotacji, jesteśmy w Centrum Kultury i zależymy od pieniędzy miasta. Różnimy się nie prezentowaną sztuką, tylko innymi możliwościami galerii, inną strategią pracy. Może to jest kameralność, może uwarunkowanie lubelskim środowiskiem artystycznym
Jan Gryka: Naszym osobistym motywem było szukanie innego miejsca, innej przestrzeni. Tak naprawdę, to mogliśmy robić wystawy u Andrzeja, ale nie chcieliśmy, żeby skończyło się tylko na pewnej cykliczności i niczym więcej. Nie chcieliśmy wchodzić w zastany układ, który jest autorski ale i sformalizowany. Uznaliśmy, że trzeba szukać własnej przestrzeni ekspresji, możliwości wyrażania tego, co nam jest bliskie.
Anna Nawrot: Potem się okazało, że sztuka nie dzieli się według pokoleń. Ale do tego musieliśmy sami dojść.
Jan Gryka: Tak, ten motyw się wypalił, ale wtedy był dla nas prawdziwy. Przez co najmniej pięć lat prawic nic wysyłaliśmy na zewnątrz zaproszeń, nie informowaliśmy o naszej działalności, nie robiliśmy nic w sensie funkcjonowania zewnętrznego. Uznaliśmy, że aby galeria mogła działać, musi najpierw być zorganizowana przestrzeń. Muszą być ludzie, którzy się wzajemnie motywują do pracy. Nie może być tak, że czytamy książki i to jest już powód. To kontakt z ludźmi powoduje, że nam się opłaca coś robić, bo z tego coś wynika
Magdalena Ujma: Różnicie się całościową koncepcją galerii, kładzeniem nacisku na kontakt z widzami. Przykładacie dużą wagę do publikacji i do refleksji teoretycznej na tematy, wokół których krąży galeria. Kładziecie nacisk na współuczestnictwo odbioru, wspólne badanie obecnego stanu sztuki.
Jan Gryka: Łatwiej zauważa się błędy popełniane przez kogoś niż przez siebie. Dlatego o pewne rzeczy staramy się; dużo bardziej niż Mroczek. Ale to dzięki temu, że on tu jest.
Anna Nawrot: Nie planujemy z pięcioletnim wyprzedzeniem, bo to powoduje skostnienie Niby skąd mamy wiedzieć, co będzie za pięć lat? Plany są roczne. Jesteśmy pod tym względem skrupulatni. Staramy się zrealizować wszystko to, do czego się zobowiązujemy. Przez ostatnie dwa lata trzymamy się jednego projektu, który być może daje poczucie, że nasz program jest spójny i jasny. Cały czas szukamy nowej ścieżki, nowego pomysłu. Powtarzalność też zaczyna być denerwująca. Trzeba szukać czegoś innego, bo robi się już nawet nie nudno, a kostycznie.
Magdalena Ujma: Wymieniając te elementy, którymi różnicie się od innych galerii, wybrałam elementy praktyczne, gdy tymczasem chodzi o sztukę. Większą świadomość waszej koncepcji sztuki miałam gdy pracowaliście z węższą grupą artystów niż teraz gdy pokazujecie propozycje galerii autorskich z innych miejsc w Polsce.
Anna Nawrot: Kilka lat temu byłam zaproszona na spotkanie w Orońsku przed wystawą Miejsca nie miejsca. Opowiadałam o artystach, którzy nie byli znani, o Krzyśku Sołowieju. W tamtym czasie wszyscy robili instalacje z drewna i blach. Sołowiej do tego kompletnie nie pasował. Dlatego mówię, że w naszej działalności zawsze ponosimy ryzyko, nie dopasowujemy się do norm. Tak samo, jak Sołowiej na początku, nikomu nie pasował Mirek Maszlanko, który nam się podobał. W projekcie Nowe przestrzenie sztuki lat dziewięćdziesiątych propozycje wystaw opracowało siedem galerii autorskich spoza Lublina. Pokazujemy wystawę Joasi Rajkowskiej ze Zderzaka czy Joasi Hoffmann z Galerii Potocka. Mogłoby się wydawać, że te wystawy nie pasują do tego, do czego przywykliśmy w Białej. Owszem, jest to inny rodzaj poszukiwań. Ale znajdujemy dla tej sztuki nasze własne uzasadnienia.
Magdalena Ujma: Moim zdaniem dzieje się coś odwrotnego, to artyści z innych galerii są oswajani przez przestrzeń Białej. Ich sztuka nabiera odcienia bieli.
Jan Gryka: Kiedy tworzyliśmy ten program, to wiedzieliśmy czego można się spodziewać po zaproszonych galeriach, jakich mają artystów. Nie byliśmy jednak świadomi, że potencjał jest aż tak duży. Okazało się, że młodych ludzi, którzy podchodzą do przestrzeni już zupełnie nowym językiem, z nową strategią jest bardzo wielu.
Magdalena Ujma: Jakie są granice podejmowanego przez was ryzyka i na ile galeria jest otwarta, a na ile zamknięta?
Jan Gryka: Ryzyko istnieje zawsze. Czasami mamy wystawę już całkowicie uzgodnioną, po czym przyjeżdża artystka i mimo wcześniejszych ustaleń wyrywa wszystkie listwy podłogowe. Najważniejsze jednak jest ryzyko artystyczne, nie techniczne. A ona mnie zaskoczyła, bo myślałem, że w tej przestrzeni nic nie da się zrobić po tym, co tu robiono. Ktoś przesunął ścianę, ktoś inny wykuwał dziury. Na początku naszej działalności nie byliśmy w stanie niczego zaplanować. Mamy otwierać wystawę zbiorową a tu nagle ktoś przychodzi nieproszony i dołącza się. Teraz jest inaczej. Wszystko jest załatwione przygotowane dla artysty, który przyjeżdża i wie, co robić. Nie da się cały czas kontynuować wywrotowych sytuacji. Szkoda energii.
Magdalena Ujma: Nie mówiliśmy jeszcze o nazwie. Dlaczego biel stała się tak ważna?
Anna Nawrot: Kiedy wymyślaliśmy nazwę, przychodziły nam do głowy takie hasła, które były już zarezerwowane: „Wschodnia”, „Prowincjonalna”.
Magdalena Ujma: „Prowincjonalna” – to brzmi jak deklaracja.
Anna Nawrot: Przekonaliśmy się, że w prostocie siła. Nazwa miała być oczywista i neutralna. Artysta zawsze staje przed swoją pierwszą decyzją, jak przed białą kartką. Ta biel nabrała potem symbolicznego znaczenia. Na początku nie było zadęcia.
Jan Gryka: Potem nałożyły się inne sensy: galeria miała mieścić się w Sali Białej.
Anna Nawrot: Dodawanie przymiotnika „Biała” do nazw wystaw (Biała wiosna, Biali artyści) wydało mi się dobrym pomysłem.
Magdalena Ujma: Wychowaliście sobie publiczność. Był przecież taki okres, że przychodziło bardzo mało ludzi, a teraz nie narzekacie.
Anna Nawrot: Nigdy nie mamy pewności, że przyjdzie dużo ludzi. Przyjeżdża artysta znany i przychodzi mało osób, przyjeżdża artysta nieznany i przychodzi tłum. Jedno jest pewne: trzeba dotrzeć do odpowiednich środowisk. Pojawia się głównie młoda publiczność, z Wydziału Artystycznego. Ci ludzie może sami staną się artystami, więc jest to wąskie grono. Jest też pewne małżeństwo, które pierwszy raz przyszło dwa lata temu. Nie powiem, że byli ignorantami, ale wtedy stwierdzili, że nic z tego nie rozumieją!, a ja im odpowiedziałam: „przychodźcie przez rok, to może coś z tego wybierzecie”. I okazuje się, że oni przychodzą bez przerwy, są na każdym otwarciu To zupełnie inna publiczność, bo oni nie mają w tym żadnego interesu.
Jan Gryka: Nie należy wpadać w samozachwyt. Od niecałych dwóch lat działa związkowa galeria Pod Podłogą z tradycyjnymi wystawami. Nikt nic zabiega o publiczność, a na otwarcia przychodzi tam po 250 osób.
Magdalena Ujma: Dlaczego każdego odwiedzającego galerie uznajecie za waszego osobistego gościa? Przecież galerie awangardowe nie troszczą się szczególnie o widza.
Anna Nawrot: To jest rodzaj zobowiązania wobec artysty.
Jan Gryka: Galeria jest miejscem publicznym, dla wszystkich, a nie tylko dla profesjonalistów. Niestety, nawet jak ktoś skończył uniwersytet, to nie ma w sobie potrzeby obcowania ze sztuką. Jeśli o tym zapomnimy, to nikt nie będzie przychodził.
Magdalena Ujma: Jesteście galerią niekomercyjną. W Polsce trudniej jest prowadzić galerie sprzedającą sztukę od niekomercyjnej Na Zachodzie galeria niekomercyjna jest niezależna od wszechwładnego rynku, co wynika ze świadomie przyjętej ideologii. W Polsce chyba taka ideologia jest nie na miejscu, bo nie ma się od czego dystansować?
Anna Nawrot: Dla nas pojęcie niekomercyjności oznacza nie poddawanie się obowiązującym zasadom awangardowości, kontestatorstwo. Niekomercyjny oznacza niezależny, własny. Prawda, nie istnieje rynek sztuki, ludzie są biedni. A kiedy już się dorobią, zaczną kupować sztukę z takich powodów, z jakich kupują pralki. Tylko że ja nie chcę mieć do czynienia z taką komercją.
Jan Gryka: Nasza niekomercyjność wynika z tego, co robią artyści, którzy nie pracują po to, żeby sprzedawać. Ale i z tym bywa różnie, bo kiedy wykułem dziurki w ścianie, to znalazł się obywatel, który by bardzo chętnie je wziął do domu w Nałęczowie… Pomysł, że można kupić dziury w ścianie!
Magdalena Ujma: Teraz pewnie jesteście zmęczeni projektami określonymi od początku do końca i szukacie czegoś bardziej otwartego?
Anna Nawrot: Przyszły rok będzie różnorodny. Nie przeczekanie, tylko wyciszenie. Mamy zobowiązania wobec artystów z nami współpracującymi. Ale – mam nadzieję – będzie trochę odkryć lubelskich Ciągle marzy mi się, żebym mogła robić raz do roku w Lublinie wielką wystawę zbiorową. Myślę, że duże wystawy są dla galerii bardzo ważne, indywidualne nie wystarczają.
Jan Gryka: Nosimy się z ideą stworzenia w Lublinie kolekcji sztuki nowoczesnej, może muzeum instalacji. Historyczne kolekcje tu są, natomiast brak sztuki najnowszej, dobrego zbioru, który stanowiłby dla artystów i galerii punkt odniesienia. Nikt się tym nie zajmuje i być może trzeba by to wziąć na siebie.
Lublin, 6 marca 1998