Z Sumby na Timur. 27.06.2016
Kiedy od wschodu horyzont rozpala błękit, ptaki już śpiewają, a chwilę później, czerwień budzi nas ze snu.
Zasypiamy wcześnie, około ósmej/dziewiątej. Raczej padamy ze zmęczenia, jak po całym dniu fizycznej pracy. Jest nam jednak dobrze.
W domu na kołach wysypiamy się i choć miejsca nie ma dużo, udaje nam się ułożyć do snu i rano otwierać oczy pełne nadziei.
Na równiku dni są krótkie a noce długie, choć przecież mają po 12 godzin.
Lecz kiedy nie wita się wschodu słońca, niewiele dnia pozostaje i czas ucieka jak woda przez palce.
Przed drogą na prom usmażyliśmy ryby, aby mieć prowiant na długą podróż.
Morze prowadzi przez wyspę Sawu, którą odwiedzimy w następnym miesiącu a potem ruszamy do miasta Kupang.
Tam spotykamy się z Rensi, partnerką Marcina, którego poznaliśmy w Jogji i próbujemy pierwszy raz przedłużyć wizę.
Dłuższy pobyt obcokrajowca w Indonezji przypomina życie recydywisty, który co miesiąc musi meldować się na komisariacie, aby podpisać papier uprawniający do wolności. Do tego trzeba mieć jeszcze obywatela Indonezji, który zadeklaruje, że ponosi odpowiedzialność za nasz pobyt. W sumie wiza jest na 30 dni, lecz w praktyce kilka dni trzeba spędzić w urzędzie.
Mamy stos papierów i nadzieję, że uda nam się przedłużyć nasz pobyt.
Rok temu w mieście Maumere, na wyspie Flores, spędziliśmy 6 dni w urzędzie imigracyjnym.
Alicja dostała wizę, a ja nie. Siedziałem jako jedyny w pustym budynku i patrzyłem na mundurowych, którzy już drugiego dnia przeganiali mnie agresywnie, mówiąc dostanie, że wizy nie ma.
Czwartego dnia, zadzwoniłem do Ambasady polskiej w Jakarcie z prośbą o pomoc.
Oficer z urzędu w Maumere był zły, kiedy Jakarta interweniowała w mojej sprawie i szybko naskarżył, że pięć razy dziennie pytałem, kiedy otrzymam wizę i że nie dawałem im spokojnie pracować.
A przecież oni nawet nie ukrywali pasjansa na ekranie monitora oraz twarzowego długiego ziewania.
Finalnie okazało się, że jestem od miesiąca nielegalnie w Indonezji i mój paszport jest zatrzymany.
Wykryto, że kiedy wjeżdżaliśmy do Indonezji, w Denpasar, na Bali, celnik był bardziej zajęty zagadywaniem mnie, czy na pewno jadę na wyspy dżyli, niż pracą i do paszportu wbił dobrą wizę a do sytemu komputerowego turystyczną na miesiąc.
Gdyby nie stanowcza interwencja ambasady, wsadzili by mnie do więzienia lub musiał bym zapłacić około 12 milionów rupi.
Nie ma więc żartów z wizami i jest to jeden z elementów zaniżających statystyki branży turystycznej tego kraju.
Na promie byliśmy z ludźmi i zwierzętami. Śmierdziało świniami, koguty cały czas piały, szczury biegały pinowo, poziomo i skakały z wysokosci.
Mnóstwo ludzi i towarów.
Do Sawu dopłynęliśmy po 12 godzinach.
To piękna wyspa i na pewno tam wrócimy.
Dosyć ciekawie było obserwować jak ludzie pakują się na prom.
W Europie już dawno zapomnieliśmy o takich obrazach.
Wielu ludzi, źle mówi o mieście Kupang, gdzie finalnie dopłynęliśmy po 36 godzinach.
Klimat tu jest inny niż na wyspach poprzednich. Chłodniej a nocą miejscowi ubierają polary.
Znając wiele miast Indonezji, można powiedzieć, że Kupang jest nowoczesny. W toaletach jest zachodnio. Nie ma mandi i nie kuca się. Toalety są siedzące a domy nie są zagrzybiałe i brudne. Ludzie nie wlampiają się jak małpy i mają jakby więcej ogłady. Rodzina jest wartością a jej członkowie znają nie pisaną normę zachowań.
To piękne i wyjątkowe zjawisko na tej ziemi.
Jest tu odpowiednik Castoramy z materiałami budowlanymi oraz kilka wielkich moli. Nie jesteśmy fanami sieciówek, ale w Indonezji to potrafi zaskoczyć.
Odebraliśmy wizę i możemy cieszyć się wolnością 30 dni.
Jutro jedziemy na Rote.
Dzisiaj trochę wolnego czasu. Zakupiliśmy miejscowy alkohol. Robi się go z palmy i nazywany jest Sapi. Ma około 30 procent i smak soku palmy lantorowej.
Rozmawialiśmy dzisiaj o tradycji i wierzeniach na Timurze.
Słyszeliśmy o mocach, które wchodząc w człowieka zmieniają go w postaci zwierząt.
Ci, którzy tego doświadczyli opowiadają, że płynnie przechodzili z jednej natury w drugą i trzecią. Byli kotem, psem, ptakiem, świnią. Ich twarze stawały się napięte a ciała popadały w konwulsyjne ruchy.
Jest na tym świecie coś, co każe nam wierzyć w moc, która rządzi naszym losem. Wierzyć, że życie nie jest bezduszną ewolucją, które się skończy, tak jak się zaczęło.
A może ewolucja ma w sobie sporo duszy, tylko nie możemy tego pojąć?
Z Kupangu na Rote płynie się cieśniną łączącą dwie wielkie wody. Prądy tworzą tam istne morskie piekło. Prom, choć wielki, był niczym skorupka. Kiedy się zaczynało, przez megafon podano komunikat a nam jako jedynym obcokrajowcom, wytłumaczono, że fale będą wielkie.
Rote to najdalszy punkt naszej wyprawy. Tutaj będziemy bardziej stacjonarnie. Zaczniemy pracę i zbieranie materiałów.
Być może, część z Was odniosła wrażenie, że nasz dziennik był do tej pory niczym podróżniczy blog. Jednak biorąc pod uwagę, fakt, że ostatni miesiąc byliśmy w drodze, nie dało się tego uniknąć.
Nie uciekamy jednak od takich form i stawiamy na autentyczność.