Aura
MILENA KOROLCZUK, MARTA MARIAŃSKA, PAWEŁ MATYSZEWSKI
Otwarcie: 25.05.2012, godz.: 18.00
Czynna do: 28.05.2012, w godz.: pon.-pt. w godz. 11.00-17.00
Prymarna alchemia
Iza Tarasewicz
Przewodnią cechą wystawy trojga młodych artystów jest ‚trikowość’. Podobnie jak w sztukach iluzjonistycznych, osnową koncepcji projektu jest niedowierzanie, a wątkiem przeczucie.
Wszystkie zaprezentowane prace dotyczą dominacji zmysłu wzroku. Obierając postrzeganie za główny kanał kontaktu z publicznością, artyści przeprawiają widza na drugą stronę, tam gdzie załamuje się światło, nikną kontury i zaczynamy wątpić w napotkane struktury. W tym świecie dominuje złudzenie, że widzimy, słyszymy, czujemy i dotykamy. I co za tym dalej idzie, że wygrywamy, podążamy, cierpimy, tracimy, kochamy, walczymy. ‚Ciało’, jako fizyczny obiekt, ale także, jako tkanka duchowa w ”Aurze” zostaje poddane próbie. Konfrontacja dotyczy fizycznych, obiektywnych zjawisk (fakty), wyobrażeń (projekcji/interpretacji) oraz pamięci.
To, czego nie rozumiemy, przyjdzie nam brać na wiarę, sugerują artyści. Pobierając nieoczywiste dane, używając subiektywnych narzędzi wpadamy do worka z całą rzeszą dziwnych ciotek, szalonych starców i przedpiśmiennych przodków. Najstarsza część naszego umysłu, hipokamp, niczym trzecie oko, teleportuje nas do grona wariatów przekraczających granice, łamiących stereotypy. I oto siedzimy pośród fakirów, derwiszy, hipnotyzerów ciał, badaczy dziury ozonowej czy specjalistów od robotów stąpających po księżycu.
Przewrotność strategii Marty Mariańskiej może uwieść. Może sprowokować w nas chęć wejścia w mrok. Może także okazać się, że ten mrok nie pochodzi ze sfery danse macabre, ale z tzw. twist ending, filmowej prostej sztuczki mającej na celu zmylenie widza. Proszę pomyśleć, o czym to jest. O lesie? Księżycu? Świetle? Pulsowaniu? Przemianie? Przenikaniu? Iluzji? Czy aby na pewno? Może o wszystkim? Można mówić o wszystkim na raz?
Intencją Marty, było wygenerowanie ulotnego przeczucia, że wszystko zawiera w sobie potencjał wyjątkowości i piękna. Jednak symultanicznie rzuca kłodę pod nogi estetycznej koncepcji piękna. Przenosi ciężar z celebrowania gotowego dzieła, jako produktu estetycznego, na przeżywanie go. Sugeruje, że bohaterem jest coś większego i nieograniczonego. Artystka znużona obrazowaniem w skali 1:1, próbuje przedefiniować to, co naturalne poprzez techniczne ogołocenie z obytego, znanego wizerunku. Jednak mimo „czyszczenia” obraz wciąż daje nam echo organicznej odnogi, dzięki której trwamy w rozkroku między znanym a nieznanym. Podobne wrażenie odnosimy, gdy oglądamy reprodukcje fotografii kirlianowskich albo USG wewnętrznych organów ciała. Romantyczne ujęcia „Księżyca” i „ Lasu” Mariańska oddaje w ręce techniki i możliwości programu komputerowego. Renderuje długo i do granic możliwości. Tak jak po ciele zostaje szkielet, tak w wideo Mariańskiej dostajemy ascetyczne ujęcia prostych form, migocących monochromatycznością.
Pojęcie aury nieodparcie przywołuje myśl o zjawiskach atmosferycznych; zmiennych, zaskakujących i niezwykle pociągających. Ignorując dualistyczny podział na ‚te i tamte’, wymyka się percepcji i definicji. Żywiołowy charakter aury powoduje forsowanie paradygmatów i uruchamianie atawistycznych tęsknot. Za tym poszedł w swojej prezentacji Paweł Matyszewski, który pyta, co by było, gdyby w linearną ludzką pamięć wprowadzić zaburzenie zmieniające pracę utartego schematu? Np. wirus niepamięci albo nagła zmiana reguł gry, przesunięcie dające nowy punkt widzenia. Tak jak się przesuwa starą szafę i odkrywa fragment świeżej podłogi sprzed kilkudziesięciu lat. W ułamku sekundy czujemy złudzenie upływu czasu i euforyczny kontakt z przodkami. Podobnie Matyszewski plądruje temat stosunku miejsca, czasu i pamięci. W „Progu”, obiekcie wpisanym w architekturę galerii, prowokuje w widzach fizyczną reakcję na bodziec – przeszkodę, która warunkuje poruszanie się w czasoprzestrzeni. Mamy do czynienia ze złudzeniem zrobienia kroku czy też echem kroku. Podobnie w cyklu malarskim pt. „Echo” Paweł wkracza na teren strukturalnej analizy miejsc i zjawisk. Proste kadry niezidentyfikowanych powierzchni sugerują medytacyjną gestykulację samego twórcy. To jak powtarzane powtórzenia, mogą trwać w nieskończoność, jak sam znak lemniskaty. Tym samym artysta usilnie dręczy nas pytaniem o lokalizację i znaczenie tego pierwotnego gestu, którego skutkiem było echo. Wiatr „ujrzymy”, gdy porwie ze sobą liście, wodę, ziemię, ogień. Dopiero w zderzeniu z oporem materii objawia się nowa jakość. Inne obrazy Matyszewskiego ukazują okoliczności rytualne, magiczne i archetypowe. Prace „Miejsce”, „Szczelina”, czy „Aura” osadzają się głęboko w podświadomości – jaskini pamięci zbiorowej naszych dzikich przodków i współczesnej rodziny. Zapauzowanie w tym cyklu nie odnosi się do fizycznych konkretnych obiektów, ale stanu ducha i psychiki. Artyście zależy na wyzwalaniu emocji i wynikającego z nich zaangażowania, tęsknota ma służyć przybliżeniu się do pierwotnych potrzeb poczucia bezpieczeństwa, jedności i szczęścia.
Rozum ludzki dopomina się stymulacji w postaci racjonalnych deklaracji oraz klarownych wyjaśnień przyczynowo-skutkowych. Milena Korolczuk proponuje coś przekornego. Artystka w pracy „The line is a line” balansuje na cienkiej granicy przedstawiania (czasownik, in progress) i przedstawionego (object). Początkowo punktem wyjścia dla Korolczuk był wiersz Charlesa Bukowskiego „alone with everybody”, w którym odnalazła tropy do poszukiwania integralności ciała i ducha. Artystka przewrotnie uczyniła bohaterem swojego krótkiego filmu matematyczny abstrakt. Linia to nieograniczona z obu stron krzywa, charakteryzuje ją nieskończoność, mówi nam definicja. Formalna część pracy przypomina animację z zabawy nićmi. Gdzieś na skraju stołu kreślarskiego odbywa się prosta sytuacja- swobodny układ nitek poddany przypadkowi wije się ku konfiguracjom bez ładu i składu; czasami jednak plątanina włókien układa się w konkretne kontury postaci, ale tylko na moment, aby się zaraz rozejść na boki i sprowadzić powierzchnię do punktu wyjścia, pustki. Milena koncentruje się na „procesowości”. Performatywność jest ważnym elementem tej krótkiej formy filmowej. Dzieje się, robi się, przenika się, kończy się, zaczyna się, wydaje się. Wydaje się też, ze dostaniemy konkret, że wraz z końcem animacji autorka odsłoni tajemnicę. Jednak konsekwentnie konkretem jest figura matematyczna. Sugestia filozofii platońskiej, rysunków Picassa oraz współczesnego głosu z offu matematycznej definicji zarysowuje również linie łączącą pokolenia, przemierzającą epoki, spajającą myśli i intencje. Mimo ewolucji wszystkiego, co nas otacza przeczuwamy istnienie wspólnego mianownika, w którym spotykają się wszelkie nasze pragnienia, troski i aspiracje odnośnie transparentnej tożsamości. Rozpad i budowanie są jej istotnymi składnikami.